KOMPAS I ŚCIEŻKA

Rozmowa z dr Paulem R. Fleischmanem

 

Jak zdefiniowałby pan medytację?

Wpierw chciałbym wyjaśnić, że mówiąc o medytacji mam na myśli moje własne doświadczenia związane z techniką zwaną Vipassana, której nauczyłem się w roku 1974 od pana S.N. Goenki i której nauczam, pod jego kierownictwem, od roku 1986.

Medytacja jest rodzajem samoobserwacji. Szczególną cechą medytacji Vipassana jest obserwacja samego siebie na poziomie doznań. A jeszcze precyzyjniej - Vipassana polega na kultywowaniu zdolności do względnie nieprzerwanej i całościowej obserwacji pojawiania się i zanikania doznań cielesnych. Wraz z taką obserwacją zjawia się zrozumienie, że cała rzeczywistość ma takie same właściwości jak owe cielesne doznania - właściwości pojawiania się i zanikania. Cała rzeczywistość jest grupowaniem się małych elementów w większe całości, po którym następuje ich rozpad. Rzeczy są w ciągłym przepływie. Zatem w medytacji, po pierwsze, pielęgnujemy zdolność samoobserwacji, a w miarę wzrostu tej zdolności - zarówno w odniesieniu do ciała jak i umysłu - jesteśmy zdolni zaobserwować uniwersalne prawa w obrębie swego własnego umysłu i ciała.

Chciałbym najmocniej podkreślić, że najważniejsze jest tu bezpośrednie doświadczenie. Brałem udział w konferencji, podczas której różnych ludzi proszono o kilka słów na temat medytacji. Organizatorzy pytali każdego z nas: „Ile czasu zabierze ci wyjaśnienie podstaw medytacji?". Ktoś powiedział, że 20 minut. Ktoś inny, że przynajmniej godzinę. Kiedy przyszła moja kolej, powiedziałem, że potrzebowałbym 10 dni. To prawdopodobnie najgorsza strategia marketingowa. Jednak my podkreślamy wagę osobistego doświadczenia, i z naszych doświadczeń - a uczyliśmy setki tysięcy uczniów na całym świecie - wynika, że potrzeba aż tyle czasu, by dana osoba mogła bezpośrednio odczuć czym naprawdę jest medytacja.

 

Wydaje mi się, że siły tworzenia, że prawa natury, które dały początek temu umysłowi i temu ciału, muszą działaćwe mnie, teraz, bez przerwy, kiedy tylko uczynię wysiłek, by je obserwować. Ta aktywność tworzenia musi być źródłową i nieustanną przyczyną mego życia. Chciałbym poznać te prawa, te siły, i obserwować - a nawet uczestniczyć w nieustającym tworzeniu.

 

Mógłby pan powiedzieć, co jest, z pana perspektywy, celem medytacji?

Medytacja jest w zasadzie kompasem i ścieżką, dającą wewnętrzne przewodnictwo w kwestii jak należy żyć. Prowadzi ku takim stanom umysłu, w których dobroczynne stany pojawiają się częściej, zaś niewłaściwe stany rzadziej. To aż tak proste. Można to też powiedzieć inaczej - że medytacja jest przejściem od niewiedzy ku przebudzeniu, ścieżką wiodącą od niewiedzy do miejsca, w którym próbujemy świadomie kierować naszymi siłami życiowymi w ten sposób, abyśmy, zamiast ranić, czynili to, co innymsłuży i oczyszczali przy tym własne życie. Czyni nas to ludźmi bardziej użytecznymi i milszymi. I choć niektóre ze stresów prowadzących do chorób mogą zostać na skutek medytacji zredukowane, to jednak jej celem nie jest kuracja. Celem jest jakość życia wewnątrz praktykującego; każdy z nas jest istotą z gruntu społeczną a nasza jakość życia zależy od stanów umysłowych i od tego jak te umysłowe stany objawiają się w kontekście społecznym.

 

Chciałbym poznać siebie samego. Jest godne uwagi, że zazwyczaj spędzamy większość swego czasu studiując, kontemplując, obserwując otaczający nas świat i manipulując nim - lecz uporządkowane spojrzenie myślącego umysłu tylko z rzadka zostaje skierowane ku wnętrzu.

 

Powszechne wyobrażenie o medytacji głosi, że jest ona doświadczeniem bardzo osobistym. Ale w ostatnim czasie główny nacisk kładzie się na jej użyteczność. Jaka jest pana opinia?

Aby wybrać się w podróż od niewiedzy ku mądrości, od niewiedzy ku dobroczynnym stanom umysłu, trzeba przede wszystkim przyjąć moralną postawę. To prawda, że znaleźliśmy się w sytuacji, w której punkt ciężkości przeniósł się na skutki medytacji, takie jak redukcja stresu związana z uważnością - wybrano kilka fragmentów i zdecydowano usunąć całe spektrum postaw i zachowań, by sprawę uprościć i uczynić bardziej uchwytną. Podkreśla się zatem użyteczność medytacji w leczeniu chorób - zagadnienie to stało się głównym punktem zainteresowania w badaniach prowadzonych w uczelniach medycznych. Jako emerytowany psychiatra powinienem mieć jednak jasność co do tego, że medytacja nie jest kuracją - dlatego nie polecam jej jako kuracji i nie praktykuję jej z taką intencją.

Podkreślamy więc, że medytacja jest pożyteczna, lecz nie jest leczeniem chorób. Jest rzeczą pożyteczną i praktyczną, ale dalece przekracza tamte praktyczne zastosowania, nie jest lekarstwem. A jeśli jest, to jest lekarstwem na ludzką kondycję: rodzimy się, jesteśmy tu przez chwilę i umieramy. Medytacja jest lekiem na to powszechne uwarunkowanie.

Są dwie rzeczy, często wyłączane we współczesnych podejściach do medytacji, które chcielibyśmy zachować: po pierwsze i najważniejsze - wola przyjęcia moralnej postawy od samego początku. A drugą rzeczą jest ruch; to ścieżka ukierunkowana. To nie tylko „bądź tu i teraz"; to nie tylko bycie w danym momencie; oczywiście, to również należy do rzeczy, lecz jest to także ścieżka życia prowadząca od niewiedzy ku mądrości.

 

Siedzieć to poznawać siebie samego jako stopniowo odsłaniającą się manifestację uniwersalnych zasad życia. Porywający, niekończący się projekt. Projekt, który - mam nadzieję - będę mógł kontynuować nawet wówczas, kiedy spojrzę w tunel śmierci. To poznanie jest dla mnie wielką siłą i wielką radością.

 

Mógłby pan powiedzieć coś jeszcze na temat postawy moralnej?

Ponieważ w medytacji chodzi o rozwijanie swych stanów mentalnych, stanów istoty społecznej i zarazem wewnętrznie zintegrowanej, esencją ścieżki jest przyjęcie pewnych postaw moralnych. Dlatego pierwszym krokiem na ścieżce jest wypowiedzenie swej woli i intencji w odniesieniu do tych postaw. Nie trzeba ich od razu w pełni zrealizować, ważne jednak, by rozpocząć od obrania kierunku, w którym chce się podążać. To jakby powiedzieć, że medytacja jest drogą z Kalifornii do Nowego Jorku - więc jeśli okaże się, że ludzie w ogóle nie mają ochoty iść na wschód, to nie można nawet rozpocząć tej podróży. Jest całkiem w porządku, jeśli zaczynamy tylko na próbę: „Chcę iść na wschód, aczkolwiek nie mam pojęcia, która droga tam prowadzi". To wahanie, ta rozsądnie sceptyczna wątpliwość - są akceptowalne; musisz jednak wiedzieć, że chcesz iść w tę stronę.

 

Czy tego rodzaju sceptycyzm może odegrać pomocną rolę w czyichś postępach?

Jest rzeczą pomocną, jeśli sprawdzamy siebie i samą ścieżkę, abyśmy nie szli nierozsądnie i ślepo za twierdzeniami, które nie wiodą tam, gdzie obiecują. Świat zachodni cechuje w dużym stopniu naukowy sposób myślenia. Jednak kwestia istoty nauki jest dziś przedmiotem poważnej debaty. Robert Merton, socjolog pracujący kiedyś w Harwardzie, podał ciekawą definicję: „Nauka jest zorganizowanym sceptycyzmem". Jeśli nie jesteś sceptyczny to grozi ci łatwowierność. Lecz nauka nie jest sceptycyzmem przypadkowym - jest sceptycyzmem zorganizowanym i systematycznym: „Nie wierzę w to. Udowodnij mi, że to prawda". Oto nauka. To sceptycyzm systematyczny i taki powinien być cel wszystkich nowoczesnych ludzi. Zatem nie jesteśmy naiwni, ale podążamy za prawdą. Podejście takie, rzecz jasna, różni się od zwykłej chęci do uwikłania się w spory.

 

Jaka jest więc rola logiki - w porównaniu z rolą wewnętrznego doświadczenia?

Jako że praktykujemy po to, by nasze życie było przeżywane inaczej, podkreślamy mocno wagę osobistego doświadczenia. Nasze zasadnicze dane wynikają z tego doświadczenia. I mimo że logika, intelekt i dane empiryczne ze świata zewnętrznego powinny odgrywać pewną rolę, w ostatecznym rozrachunku jedyny sprawdzian, jaki się liczy, jest następujący: czy moje życie zmienia się na lepsze.

Podczas medytacji uczymy się najpierw zdolności uprawiania samoobserwacji. Więc nawet jeśli możemy coś wiedzieć w naukowy sposób, w medytacji zaczynamy doświadczać tej wiedzy jako podstawy naszej własnej istoty. Medytacja zawiera pełnię rozwoju: zdolność obserwacji, zdolność zaobserwowania znaczenia tej obserwacji, rozwój umiejętności zastosowania sensu tych obserwacji do coraz szerszego pola zrozumienia, i w końcu bezpośrednie, potężne implikacje tego wszystkiego w naszym życiu.

 

Szukam nie tylko wiedzy obiektywnej i naukowej. Te oto ciało-i-umysł są naczyniem mego życia. Chcę wypić zawarty w nim nektar, a jeśli to konieczne także szlam. Lecz chcę je poznać w takim samym organicznym pochłonięciu, które sprawia, że gęś arktyczna przemierza w powietrzu 10 000 mil każdej zimy i wiosny.

 

Jaką rolę pełni w medytacji oderwanie? Jak brak przywiązania pomaga stać się kimś wielkodusznym?

Oderwanie dotyczy w medytacji samego siebie; medytujący widzi, że „ja" jest nietrwałe, dlatego nie przywiązuje się do niego. Dobroczynne stany oderwania to takie, w których nie jest się związanym ani zahamowanym przez zaabsorbowanie sobą. A więc jest się wolnym - niezwiązanym, niezahamowanym - i można użyć swego życia, które trwa tylko jakiś czas i ma swoje granice, aby czynić rzeczy właściwe. Ostatecznie czynienie rzeczy właściwych sprawia, że czujemy się dobrze, tak więc jest tu także element egotyczny. Ale nie tylko egotyczny - bo chodzi również o bezinteresowne czynienie rzeczy, które skutkują dobrym samopoczuciem innych. Taki rodzaj oderwania łączy się głęboko ze współczuciem i wspaniałomyślnością.

 

Siedzenie zbliża mnie do granic wysiłku nakierowanego na samego siebie; mobilizuje moją wolę, pełną zaangażowania, ale zarazem wstrząsa wszystkie moje reakcje obronne i wszelkie samookreślenia, cała uproszczoną definicję samego siebie. Zarówno buduje, jak i obnaża moje „ja". Wlewa się każde wspomnienie, każda nadzieja, każde pragnienie, każdy lęk. I nie mogę już uważać, że jestem jakimś określonym zbiorem moich wspomnień i cech charakteru.

 

Mógłby pan opisać, co właściwie się dzieje, kiedy ktoś próbuje medytować?

Co się dzieje? Śnisz na jawie z niesłychaną intensywnością. I nie masz ochoty robić tego, o czym mówią instrukcje. A wszystkie te sny na jawie cechują dwie jakości: strach i pożądanie. Czy jest to jakieś rozkoszne marzenie o czymś, czego pragniesz, czy też strach przed czymś, czego nie chcesz - w każdym przypadku tworzysz jakąś fantazję czegoś, co wydarzyć się może w przyszłości a potem reagujesz emocjonalnie. Ta reakcja odnosi się do fantazji, którą stworzyłeś, lecz w żadnym z obu tych przypadków nie jesteś świadom, że żyjesz w świecie wymyślonym. To znaczy, tak długo nie jesteś świadom, jak długo nie powrócisz do niekwestionowanej prawdy teraźniejszego momentu - do rzeczywistości manifestującej się w pojawianiu się i zanikaniu doznań. To właśnie jest owa realność, z której wyrastają wszystkie te fantazje.

Można jeszcze inaczej opisać, co się dzieje podczas medytacji. Mamy w niej do czynienia z wysiłkiem twórczym: burzliwym, barwnym, w najwyższym stopniu osobistym. Jest on twórczy, bo musisz znaleźć swoją drogę pośród tego kalejdoskopu tworów mentalnych; pośród wyobrażonych pożądań i lęków. Musisz znaleźć drogę wiodącą z powrotem do prawdziwej rzeczywistości; nasze pojęcie „ja" jest w istocie zbiorem elementów złożonych w przemijający system. Tak więc cały ten proces przebiega u każdego inaczej, wypełniony jest snami na jawie i lękami, ale także medytacyjnymi emocjami spokoju, łagodności, ustania tej mentalnej niestabilności.

 

Siedzenie pomaga mi przekroczyć moje najgłębsze lęki. Łatwiej żyć z głębi serca, łatwiej stawiać czoła konsekwencjom, ale też łatwiej zebrać dobry plon takiej autentyczności. Wiele z tego, co nazywałem bólem, okazało się samotnością i lękiem. Jeśli obserwujemy - wszystko to przemija, rozpuszcza się.

 

Ale jak oglądanie takiej kalejdoskopowej aktywności pomaga zaangażować się skuteczniej w życie?

Zarówno lęki, jak i życzenia są raczej niezdrowe, bo bazują na fantazjach i mentalnych wyobrażeniach rzeczy, które faktycznie nie istnieją. Wszystkie zdrowe stany bazują na tym, co rzeczywiście istnieje. A co rzeczywiście istnieje? Tylko wiele zbiorów poddanych procesowi budowania i rozpadu. W rzeczywistości wszystkie żywe istoty są zbiorami elementów w procesie budowania i rozpadu, lecz większość istot żywych nie jest zdolna medytować. My należymy do nielicznych szczęśliwców. Zatem wszystkie te istoty nie umieją praktykować oderwania od swego „ja", od nawykowej interpretacji rzeczywistości. W większości nie są zdolne rozpoznać nietrwałości i są zwiedzione na manowce przez poczucie „ja", które jest sumą wszystkich doznań.

Z drugiej strony zdrowe stany, jakie pojawiają się podczas medytacji, są bardziej realistyczne. Nie poddają się tak bardzo ślepej antycypacji przyszłości, są za to bardziej podatne na przyjęcie głębokiego realizmu. Nie mam tu na myśli strategii pragmatycznej; chodzi mi o rozpoznanie nietrwałości i o życie, którego podstawą jest oderwanie od „ja" oraz współczująca, zaangażowana sympatia dla innych. Oto więc łącznik pomiędzy tym wewnętrznym kalejdoskopem złudzeń a zaangażowaniem: dzięki redukcji szumu powstają głębokie, realistyczne stany. Stany te nie są w żadnym razie strategiczne - w tym sensie, że nie służą osiąganiu jakichś z góry założonych celów. Przeciwnie, ów głęboki realizm staje się fundamentem, znajduje niezwykle istotne zastosowanie w każdej sytuacji. Umożliwia wolność prawdziwego zaangażowania się.

 

Wydaje się paradoksem, że udając się do wewnątrz człowiek staje się zdolny do głębszych związków w świecie zewnętrznym.

Nazwałbym to ironią. Kiedy zaczynałem medytować, w latach siedemdziesiątych, ludzie tacy jak moi rodzice powiedzieliby tak: „Medytacja jest wpatrywaniem się we własny pępek. Jest egocentryczna i przeznaczona dla egocentryków - to aktywność narcystyczna". A oto analogia, jaką wymyśliłem, by wyjaśnić dlaczego tak nie jest: ukończyłem uczelnię medyczną i powiedziałbym, że jeśli znalazłeś się w szkole medycznej, to idziesz do swego pokoju, zamykasz drzwi i nie wychodzisz stamtąd przez cztery lata. Ale nikt nie mówi, że jesteś egocentrykiem. Trwa to cztery lata i nie jest egocentryczne. A więc jeśli medytuję codziennie dwie godziny, czemu tak trudno to zrozumieć? To przygotowanie do reszty dnia; to samoedukacja i to tego rodzaju, że masz ochotę ponawiać ją każdego dnia. Ponieważ tendencja do fałszywej identyfikacji z kalejdoskopową aktywnością umysłu jest tak silna, nieustanna edukacja „ja" staje się sprawą najważniejszą.

 

Siedzę, aby zakotwiczyć swe życie w pewnych nastrojach, zorganizować to życie wokół serca i umysłu, i aby promieniować ku innym tym wszystkim, co odnalazłem. I choć wstrząsają mną silne wichry, powracam do tego podstawowego sposobu życia.

 

 

Paul R. Fleischman przez ponad 30 lat pracował jako psychiatra. Jest także nauczycielem medytacji Vipassana w tradycji przekazywanej przez S.N. Goenkę, oraz autorem wielu książek. Cytaty pochodzą z artykułu Why I Sit (Dlaczego siedzę).